Przejdź do treści
Lucjan Broniewicz (1961-2011)
Lucjan BRONIEWICZ  
1961 – 2011
Fot. Magdalena Kujawa

Szalenie trudno jest pisać o tych, którzy odchodzą. O tych, którzy odchodzą w kwiecie wieku, odchodzą nagle i niespodziewanie — pisać tym trudniej… O Lucjanie Broniewiczu pisać można i trzeba jak najlepiej, jak najcieplej, jak najserdeczniej — dokładnie tak, jakim człowiekiem był dyrektor Planetarium w Toruniu.

Pałuczanin z urodzenia, torunianin z wyboru, z serca — Polak, z myśli — Europejczyk. Właśnie tak wielowymiarową postacią był Lucjan. Łączył w sobie otwartość intelektualisty, wiedzę nauczyciela akademickiego, sprawność menedżera i ludzki pragmatyzm.

Urodził się 20 kwietnia 1961 r. w Bielawach (dzisiejsze województwo kujawsko-pomorskie). W tym roku obchodził zatem dopiero 50 urodziny! Uczył się w Piechcinie i pobliskim Inowrocławiu. W 1986 roku ukończył studia z historii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Rok później rozpoczął pracę naukową i dydaktyczną na UMK: najpierw w Instytucie Nauk Społecznych, a od 1990 r. w Zakładzie Historii Oświaty i Wychowania. Jako historyk doskonale znał powiedzenie: historia est magistra vitae i jak nikt potrafił przekładać tę wiedzę na język praktyki i przyszłości. Kiedy w 1993 roku powierzono mu zadanie stworzenia Planetarium w Toruniu, rozpoczął od ludzi. Zbudował zespół astronomów i techników, z którymi wykreował oryginalną koncepcję i niepowtarzalny styl popularyzacji astronomii — w Polsce dotąd niespotykany. W innych planetariach można było zobaczyć tylko gwiazdy i trochę slajdów. W grodzie Kopernika stworzono system w oparciu o europejskie standardy — obrazy pokrywające całą kopułę nad głowami widzów i projekcje wideo. Dzięki temu była możliwa wirtualna podróż w różne, nawet najdalsze zakątki Wszechświata. Na początku lat 90. ub. stulecia Lucjan Broniewicz postawił na dwóch młodziutkich astronomów z ogromną pasją i wyobraźnią: Jerzego Rafalskiego i Stanisława Rokitę. I udało się. Ale samo Planetarium — to było mało. Kilka lat po uruchomieniu placówki powstała sala Orbitarium, w której umieszczono m.in. model sondy Cassini. I znów strzał w dziesiątkę! Niebawem dla widzów otworzy się kolejny moduł — Geodium. Uda się? Zawsze się udawało!

Po latach Lucjan wspominał, że z uruchomieniem Planetarium było jak z wyprawą w nieznane, ale chęć osiągnięcia celu była tak ogromna, że przesłaniała obawy. — Kiedy wszyscy mówili, że coś jest niemożliwe, to znaczyło, że jest szansa dla nas, a młoda załoga postanowiła o to powalczyć. Pamiętam przedstawiciela Planetarium Carl Zeiss Jena, który asystował przy otwieraniu skrzyń z aparaturą projekcyjną. Z drżącym sercem wsłuchiwałem się w słowa „sehr Gut”, które musiały paść z ust naszego niemieckiego kolegi przy ocenie każdego modułu z osobna. W sumie trzeba było usłyszeć siedemnaście „sehr gutów”, aby wystartować z Planetarium Toruń — wspominał z uśmiechem Lucjan Broniewicz.

Tworzył nową jakość toruńskiej pracy. Kiedy reprezentanci Planetarium pojawiają się z pokazami nieba w różnych miejscach Polski, a czasem i Europy, często pada pytanie: Skąd jesteście? — Z Torunia. Z Planetarium. — Aaa, to znaczy, że impreza na pewno się uda!

Jednym z ulubionych słów Lucjana była „synergia”. Zawsze i wszędzie szukał zgodności idei, celów i działań. Łączył ludzi, czyniąc to z niezwykłą rozwagą i umiejętnością. Dzięki temu wniósł do praktyki wzór, nad którym tęgie matematyczne głowy mogłyby pochylać się latami. Wszyscy wiemy, że 2 + 2 = 4, ale Lucjanowi z reguły udawało się sumować na szóstkę, nierzadko z plusem.

To dlatego ogromnie Go ceniono i wielokrotnie nagradzano. Był laureatem Nagrody Prezydenta Miasta Torunia (1996), Złotej Karety „Nowości” (2000) i Feliksa „Gazety Wyborczej” (2003). W 2004 roku Prezydent Miasta Torunia uhonorował go Medalem Thorunium — wyróżnieniem przyznawanym niezwykle rzadko. Lucjan Broniewicz angażował się społecznie w prace nad strategiami rozwoju Torunia oraz turystyki i promocji miasta. Był pierwszym dyrektorem Lokalnej Organizacji Turystycznej, pełnił także obowiązki szefa Rady Prezydenckiej, członka Rady Programowej Toruńskiego Festiwalu Nauki i Sztuki, Rady Programowej Centrum Nowoczesności i Rady Programowej Portalu Nicolaus Copernicus Thorunensis.

Lucjan doskonale rozumiał i doceniał siłę mediów w popularyzacji astronomii. Zawsze sprzyjał pomysłom, dzięki którym niełatwe zagadnienia można przełożyć „z polskiego na nasze” i w przystępnej formie przekazać w świat. Udanie sprawował rolę patrona takich przedsięwzięć, jak „Radio Planet i Komet” (miesięcznik nadawany przez Polskie Radio PiK) oraz „PLANETARIUM TVP” (miesięcznik w TVP Info/Bydgoszcz).

Premierowy seans Planetarium, wyświetlony w urodziny Mikołaja Kopernika w 1994 roku nosił tytuł „A jednak się kręci”. Tytuł ten stał się w pewnym sensie wyzwaniem dla nowej instytucji. W tamtych czasach niewielu bowiem wierzyło, że planetarium będzie w stanie funkcjonować bez dotacji budżetowych. Cytat „A jednak się kręci” zapisano nawet na projektorze gwiazd, aby przyświecał działalności placówki. Dziś wszyscy z podziwem możemy patrzeć na dzieło życia Lucjana Broniewicza. Często powtarzał: „Po pierwsze nie nudzić”. Właśnie dlatego pokazy w Toruńskim Planetarium nie są ilustrowanymi wykładami z astronomii. Ważną rolę odgrywają tu emocje, bo bez nich nie da się otworzyć umysłów na wiedzę. Nad tym wszystkim zaś unosi się duch Mikołaja Kopernika. Lucjan nie krył swego uwielbienia dla astronoma wszech czasów, często podkreślając, że za sprawą kopernikańskiej legendy w Toruniu udało się to, co zapewne nie udałoby się nigdzie indziej…

Od niedawna Planetarium Toruń ma jeszcze jednego, opiekuńczego, przyjaznego i silnego ducha, który z pewnością będzie sprzyjał kontynuacji wspaniałego dzieła pod nazwą Planetarium Toruń — Centrum Popularyzacji Kosmosu.

Piotr Majewski
Lucjan Broniewicz (1961-2011)
Próg gwiaździstego nieba  
Wspomnienie o Lucjanie Broniewiczu  
1961 – 2011
Fot. Małgorzata Litwin

Seans w planetarium: cisza i wędrówka w czasie. W sierpniu 2010 roku w Toruniu spokojny głos komentatora uświadomił mi, że Wszechświat zmierza do śmierci. Olbrzymi horyzont czasowy nie wytłumił uczucia szoku i zaskoczenia. Przeciwnie, zasugerował trwogę. Ziemia — zielona planeta, jak ogród, sad, Eden wreszcie — Boże dzieło i Boże igrzysko, a poza nią nieogarnięta czerń. Myśl szybko odnalazła Kierkegaarda, jego „Bojaźń i drżenie”.

Sms od Lucjana: „Gdzie jesteś?”. Jestem już pomiędzy Olsztynem a Lidzbarkiem. Na toruńskim dworcu, wyglądając pociągu, umawialiśmy się na kolejne spotkania, telefony… Nie wiedziałem, że zwykły deszczowy peron, w nieodgadnionym wtedy scenariuszu, wyznaczony już został na miejsce ostatniego pożegnania. Owszem — do 7 maja następnego roku dzwoniliśmy do siebie, rozmawiając długo wieczorami. Nie przypuszczaliśmy, że kosmiczna pustka potrafi zbliżyć się nagle na najbliższą z możliwych odległości i ogarnąć jednego z nas na wieczność…

Lucjanie, serdeczny druhu — ile czasu spędziliśmy na dyskusjach? Studiowaliśmy historię, ale lubiliśmy filozofię. Gdy Lucjan zaznajamiał mnie z planetarium, miałem wrażenie, że czyni to jako racjonalista i teolog. Przybliżył genezę instytucji, sposób zarządzania, zaznajomił z planami na przyszłość — czynił to z dystansem. Rozumiał doskonale doczesność ludzkich wysiłków, a te, w Jego wykonaniu były piękne, sprawne, ich efekty dobrze funkcjonujące. Planetarium, Orbitarium — mikrokosmos, który wykreował, w którym się spełniał. W Geodium na podłodze leżały przygotowane do naklejenia malowane fragmenty powierzchni kuli ziemskiej. Widzowie mieli spoglądać na Ziemię z pozycji niebieskiego firmamentu: planetarium a rebours. Był to zamysł w stylu Lucjana, zobaczyć rzeczy z różnych punktów widzenia, zapalić rozmaite światła. Interesowało go prawo moralne, wartości najwyższe i nieprzemijające. Może dlatego nieboskłon musiał trwać przy nim na podorędziu. Jak się okazało, niebo gwiaździste czekało w zbyt niecierpliwym pogotowiu. Pękło wiosną, lekceważąc ludzkie życie.

Podziwiałem spokój Lucjana, życzliwość wobec ludzi, odróżnianie rzeczy istotnych od błahych. Przechadzając się ulicami Torunia — miasta, które napawało go dumą — wracaliśmy do Olsztyna okolic stanu wojennego, strajku na WSP, wykopalisk archeologicznych w Grunwaldzie… Na ostrych, gotyckich łukach łagodnie osiadały plany na przyszłość: odkrywanie krajobrazów rodzinnych dla Lucjana Pałuk, wycieczka rowerowa do Piwnic i parabole — reminiscencje. Były to powroty do punktu, w którym zadzierzgnęliśmy taki rodzaj przyjaźni, który pozwalał mi otwarcie skomentować pięćdziesięciolecie wspominane przez Lucjana. Spodobała mu się podsunięta trafna analogia, przecież sam lubił mówić metaforycznie. Teraz z trudem przychodzą mi słowa retrospekcji — piszę bowiem o przyjacielu, a nie ma Go wśród żywych.

Gdzie jesteś, Lucjanie?

Jerzy Necio
(Źródło: „Urania — PA” nr 4/2011)