Przejdź do treści

Tadeusz Jarzębowski (1927-2005)

Tadeusz JARZĘBOWSKI  
— astronom  

1927 – 2005

W piękną, słoneczną sobotę złotej polskiej jesieni, 15 października 2005 r., odszedł od nas na swą ostatnią wycieczkę Tadeusz Jarzębowski — wierny przyjaciel wielu astronomów na całym świecie. Człowiek o wielkim sercu, mrówczej pracowitości, prawy, rzetelny, życzliwy, uczynny. Zawsze nadążał za „naszymi czasami” — mając nieomal 78 lat żeglował w Internecie tak samo sprawnie, jak kiedyś podróżował rowerem.

 

Urodzony w Kołomyi 29 października 1927 r., w rodzinie zawodowego wojskowego, od dzieciństwa wędrował z Rodziną za swym Ojcem, który był posyłany w różne miejsca ówczesnej Polski. Wojna zastała Rodzinę w okolicach Grudziądza. Gdy Tadeusz ukończył 14 lat, w 1941 r., Niemcy skierowali Go do pracy jako elektromontera. Bardzo wcześnie musiał się nauczyć dobrej roboty w niebezpiecznych warunkach, pracował dużo w terenie, w okolicach Grudziądza i Torunia. Pod koniec wojny uciekł Niemcom razem z kuzynem i po długich wędrówkach znalazł się w końcu we Wrocławiu. Jak wspominał w wykładzie wygłoszonym 25 dni przed swoją śmiercią — gdy Jego pociąg zbliżał się do tego miasta, nie było widać żadnych świateł, były tylko same gruzy i ruiny. Świecił księżyc w pełni, a On sam zastanawiał się: „Dokąd ja jadę?”. A jednak tam został, zaczął studia i skończył je w 1951 r. Był jednym z pierwszych powojennych absolwentów astronomii na Uniwersytecie Wrocławskim. „Warto było tu przyjechać” — to podsumowanie Tadeusza, ważne (myślę) szczególnie dla wrocławskich astronomów.

 

Zatrudniony przez większość życia w Obserwatorium Astronomicznym Uniwersytetu Wrocławskiego (które później, w roku 1957, przemianowano na Instytut Astronomiczny) był w latach 1984 – 1987 dyrektorem tej placówki. Znakomicie wykładał, bardzo lubił dyskusje. Został członkiem Polskiego Towarzystwa Astronomicznego i Międzynarodowej Unii Astronomicznej. Bardzo lubiany i szanowany w astronomicznym środowisku był wielokrotnie wybierany do władz PTA i do jury obu nagród przyznawanych przez PTA. Ostatnie 10 lat przed emeryturą pracował w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Słupsku, w Instytucie Fizyki, gdzie pomagał w narodzinach tamtejszego ośrodka naukowego. We Wrocławiu, jako polski pionier fotometrii fotoelektrycznej gwiazd, odkrył (w latach 50.) zmienność blasku gwiazd magnetycznych. Jego klasyczne prace w tej dziedzinie są do dziś cenione i cytowane. Zresztą pole magnetyczne były zawsze w szczególnym miejscu jego szerokich zainteresowań.

 

Wydał wiele książek — nie mam niestety ich spisu. Ale mam na półce np. znakomity podręcznik Elementy astronomii, który doczekał się co najmniej siedmiu wydań.

 

Mam też „Świat — atlas geograficzny” (PPWK 1995), gdzie w części encyklopedycznej „astronomię” bardzo ciekawie i nietypowo opracował Tadeusz Jarzębowski. Do obu tych pozycji sięgam do dziś z przyjemnością! Zawsze bardzo dużo pisał do różnych pism popularnonaukowych: do „Delty” (do śmierci był w Komitecie Redakcyjnym), „Uranii”, kiedyś do „Postępów Astronomii” — że wymienię tylko tytuły najbliższe astronomom. I wiem, że miał dalsze plany wydawnicze!

 

Całe życie spędził wyjątkowo skromnie — nigdy sobie nie dogadzał, żył jak spartanin. Były tylko dwie rzeczy, na które zawsze znajdował pieniądze: książki i podróże. Niesamowite i wspaniałe. Przeważnie astronomiczne.

 

Był pełen sprzeczności. Nie wiem, jak umiał w sobie łączyć pasję książkowego mola i zapalonego podróżnika. Zadeklarowany antyfeminista — był wyjątkowo szarmancki dla dam. Wrażliwy i delikatny — trudno wybaczał. Bardzo oszczędny — nigdy nie pojawiał się bez np. czekoladek. Nie przywiązujący wagi do zewnętrznego blichtru — nigdy nie wykładał inaczej niż w marynarce i krawacie.

 

Ożenił się w 1952 r. Po rozwodzie został sam z młodszym synem, Zdzisławem, któremu był Ojcem, Matką i Przyjacielem. Razem przemierzyli pół świata, głównie na rowerach. Ostatnio zaprzyjaźnił się bardzo ze swą wnuczką Kasią i jej duńskim mężem. Byli wdzięcznymi słuchaczami jego licznych wspomnień i opowieści, bogato ilustrowanych przezroczami (robionymi przez Tadeusza oczywiście!).

 

Był prawie wszędzie — i za północnym kołem podbiegunowym, i w Australii. Wędrował po górach Nepalu i po wulkanach Meksyku (gdzie spędził około roku na zaproszenie Universidad National de Mexico, często bywając gościem Obserwatorium Baja California). Na rowerze pokonał w sumie około 14 000 km! Gdy Mu ukradziono przedostatni — kupił sobie „damkę” — bardzo był z niej dumny, choć „tłumaczył się”, że już mu trudno manewrować na „męskim”.

 

Poznałam Tadeusza podczas zwariowanej wyprawy polskich astronomów na Zjazd Międzynarodowej Unii Astronomicznej w Brighton w 1970 r.

 

Wyjazdy zagraniczne — wówczas i tak bardzo ograniczone z powodów ideologicznych — wiązały się oczywiście z koniecznością załatwienia noclegów i wyżywienia za granicą. Na szczęście wymyślono, że na ten akurat kongres można dotrzeć… statkiem. Na statku można spać i na statek można zabrać zapas jedzenia na cały okres kongresu. Z pięcioma dolarami w kieszeni (tyle zapewniała PRL, wydając paszport) wyruszyła ekipa składająca się z 4 amatorów z „uprawnieniami morskimi” (to był nasz kapitan i 3 oficerów; kilku innych nieodzownych „marynarzy” i… 22 astronomów (nie wszyscy astronomowie dostali paszport!). Wynajęliśmy M.Y. (motor yacht) „Podhalanin” i jako „sportowcy”, z książeczkami żeglarskimi, popłynęliśmy!

 

Na Morze Północne wypłynęliśmy w strasznej mgle, a potem nastąpił silny sztorm. Okolica była ruchliwa, bo to było wyjście z Kanału Kilońskiego. Radaru (ani nawet sprawnego radia) na statku nie było. Z domu zabrałam ze sobą rodzaj gwizdka, który znakomicie udawał okrętową syrenę. Byłam przekonana, że robię dobry uczynek, biegając po statku i „gwiżdżąc” to na dziobie, to na rufie — sądziłam, że sygnalizowałam innym, gdzie jesteśmy i zapobiegałam zderzeniu. Po pewnym czasie poczułam na ramieniu rękę Tadeusza i usłyszałam: „Niech pani NATYCHMIAST stąd ucieka i dobrze się schowa. Jak panią złapie kapitan — to zabije!”.1

 

Dopiero potem uświadomiłam sobie, jak przerażony musiał być szef wyprawy, który we mgle słyszał, jak nasz „Podhalanin” jest atakowany przez duży, buczący statek nadpływający raz z prawej, raz z lewej, raz z przodu, a raz z tyłu!

 

Piszę o tym dlatego, że takie serdeczne zachowanie było dla Tadzika typowe — On niesłychanie często ratował z rozmaitych opresji. Z własnej inicjatywy, bez proszenia — sam zauważał, co i komu potrzeba. Biblioteka Centrum Astronomicznego w Warszawie ma wszystkie półki w bibliotece dopasowane do rozmiarów stojących na nich książek — to zasługa Tadeusza. Spędzał tam długie godziny, częściowo czytając, a częściowo robiąc „niewidzialną robotę”. Bo zawsze te hałaśliwe prace z wiertarką w ręku wykonywał w nocy, by nikomu nie przeszkadzać. Takich dobrych uczynków ma na swoim koncie tysiące, tysiące… W wielu miejscach i wielu domach. W moim także — na przykład światełko w schowku też mi zawsze będzie Tadeusza przypominać.

 

Na Jego pogrzebie obecny Dyrektor Instytutu Astronomicznego we Wrocławiu, prof. Michał Tomczak, powiedział, że Tadeusz spędzał w bibliotece więcej czasu niż bibliotekarka. To bardzo charakterystyczne. Tadeusz czytał bardzo, bardzo dużo — i to w wielu językach. Znał angielski, rosyjski, francuski, niemiecki, esperanto, hiszpański, włoski a nawet… rumuński — no i polski. Kiedy zdołał się tego nauczyć? Widać i na to znalazł czas. Miał znakomitą pamięć — cytował łacińskie przysłowia, recytował „Pana Tadeusza” w języku esperanto, znał przysłowia wszystkich chyba wymienionych nacji.

 

Podejmował się wszelkich niewdzięcznych nawet zobowiązań. Traktował bardzo serio obowiązek służenia ludziom, miał poczucie ogromnej wagi popularyzacji astronomii. Nie mam pojęcia, ile nocy spędził w zatłoczonych pociągach, aby sprostać oczekiwaniu innych.2

 

Rys. 1
Doc. T. Jarzębowski w czasie Dolnośląskiego Festiwalu Nauki na Rynku we Wrocławiu.
 

Bo proszono Go nieustannie o „pomoc astronomiczną”. Był wielokrotnie jurorem podczas Ogólnopolskiego Młodzieżowego Seminarium Astronomicznego w Grudziądzu, wygłaszał regularnie wykłady popularne w Olsztyńskim Planetarium, w Toruniu na UMK, jeździł na wykłady w warszawskim CAMK-u, oczywiście miał też wykłady w rodzimym Wrocławiu. W ramach VII Dolnośląskiego Festiwalu Nauki (we wrześniu 2004 r. we Wrocławiu i w październiku w Jeleniej Górze) pokazywał, jak wygląda „Kolejne potwierdzenie teorii względności Einsteina z lotu sondy Cassini”. W bieżącym roku, 18 czerwca wygłosił wykład pt. „Ziemia i jej pole magnetyczne” na Wielkim Festynie Fizycznym, imprezie odbywającej się na wrocławskim Rynku w ramach Międzynarodowego Roku Fizyki. 21 października 2005 r. Tadeusz miał wygłosić wykład w Wałbrzychu, w ramach sesji wyjazdowej VIII DFN. Niestety, trzeba było wykład odwołać…

 

W 2004 r., na Zjeździe PTA w Toruniu, Tadeusz został wyróżniony Medalem im. prof. Włodzimierza Zonna za Popularyzację Wiedzy o Wszechświecie — najwyższym odznaczeniem, jakie przyznaje za taką działalność Polskie Towarzystwo Astronomiczne.

 

Z odejściem Tadeusza utraciłam silną astronomiczną kotwicę — na Niego ZAWSZE można było liczyć. Na wiele pytań odpowiadał „z głowy, czyli z niczego”.

 

Na inne dawał odpowiedź po jakimś czasie, sięgając do swej znakomitej biblioteki. Dostawałam wtedy albo maila z przepisanym hasłem z najnowszej encyklopedii astrofizycznej, albo ksero jakiegoś artykułu. Takiego wsparcia z Jego strony będzie, nie tylko mnie, bardzo brakowało. Można Go było zawsze poprosić o radę, podyskutować, nawet się niegroźnie pokłócić. I pożartować — a był skarbnicą dowcipów.

 

Aktywny był do końca dni swoich. Na XXXII Zjeździe Polskiego Towarzystwa Astronomicznego we Wrocławiu, niespełna miesiąc przed śmiercią, wysłuchaliśmy wspaniałego historycznego wykładu Tadeusza na temat odradzającej się po wojnie, we Wrocławiu, astronomii. Wielu kolegów było pod wrażeniem tego, że wykład był przygotowany w „power point'cie”. Nie tylko treść, ale i forma były znakomite!

 

Wspominał wtedy, między innymi, zmarłego nagle innego astronoma wrocławskiego, śp. Jerzego Kubikowskiego, cytując słowa prof. Antoniego Opolskiego z Jego nekrologu: „Jesteśmy bezradni wobec prostego wydarzenia, jakim jest ostatnie uderzenie serca”. Nikomu z nas, obecnych na sali, widzących Tadeusza w pełni sił i pełnego wigoru, nawet nie przyszło do głowy, że te słowa będą tak szybko miały zastosowanie i do Niego.

 

Tadziu — astronomowie polscy mają za co Ciebie pamiętać! I mam nadzieję, że tam z Góry będziesz mógł kontynuować obserwowanie kolejnych, ukochanych przez Ciebie, zaćmień Słońca! Tym razem bez konieczności dalekich i męczących podróży!

 

Autorka: Magdalena Kożuchowska
 
 
 
 
Przypisy:
  1. Pod koniec wyprawy cała trzecia wachta (w której składzie byliśmy oboje z Tadeuszem) wypiła bruderschaft jarzębiakiem fundacji mego Wybawcy.
  2. Na jego biurku zostały porzucone okulary, mapy, jakieś notatki i …rozkład jazdy.