Przejdź do treści
Konrad Kucz - Cosmo

Może to już efekt starzenia się, ale coraz częściej zdarza mi się czuć zmęczenie muzyką — głośnymi dźwiękami, natarczywymi rytmami i melodiami. Mam wtedy ochotę uciec w świat ciszy. Ale każdy, kto próbował kiedyś uciec od wszelkich dźwięków generowanych przez zewnętrzne źródła, wie, że osiągnięcie stanu totalnej ciszy jest praktycznie nieosiągalne — zaczynamy słyszeć dźwięki wcześniej niezauważalne, pozostające poza progiem czułości naszych słuchowych receptorów: tykanie zegara za ścianą, efekty naprężeń w podłodze, odgłosy kanalizacji w ścianie, wreszcie pulsowanie krwi we własnym ciele… No, chyba że ktoś naprawdę ogłuchnie, czego oczywiście nikomu nie życzę. Ale i w tym wypadku mam wątpliwości. Wszak swe najgenialniejsze dzieła Beethoven stworzył wtedy, gdy tracił fizyczny słuch! A jeśli już odwoływać się do zjawisk fizycznych, to obserwatorom bolidów znany jest fenomen objawiający się słyszeniem dźwięków, których nie powinni słyszeć, bo równocześnie towarzyszą one obserwacji czegoś, co przestrzennie jest oddalone od widza dziesiątki kilometrów. Tak więc słyszany dźwięk musiałby mieć prędkość światła, a nie skromne 330–340 m/s. A jednak… Słyszane dźwięki nazywane są elektrofonicznymi a ich wyjaśnienie to organiczne drgania wywołane bodźcami elektromagnetycznymi towarzyszącymi przelotowi bolidu w atmosferze, odbierane przez umysł człowieka jak prawdziwe dźwięki mechaniczne!

Z kolei znane jest powszechnie „słyszenie” bardzo niskich dźwięków całym ciałem. Proszę więc zrozumieć moje wątpliwości, czy głusi naprawdę nic nie słyszą?

Dawno temu, gdy byłem młodym chłopakiem i zaczytywałem się w literaturze science fiction, często przed zaśnięciem mój umysł udawał się w podróże do światów odległych gwiazd. Był to w większości czas ciszy i spokoju, dający wytchnienie po trudach powszedniej krzątaniny i szkolnych stresów. Nie miałem jeszcze wtedy zwyczaju puszczania sobie z magnetofonu muzyki na dobranoc, więc najczęściej jedyną muzyką słyszaną przed zaśnięciem były dziwne kompozycje wyobraźni.

Ostatnio odniosłem wrażenie, że mogłaby z tego powstać właśnie taka muzyka, jaką odnalazłem na płycie Konrada Kucza „Cosmo”.

Konrad Kucz

O samym artyście i jego bogatej działalności artystycznej można przeczytać na stronach internetowych, m.in.:
http://www.requiem.serpent.pl/konrad-kucz/nagraniabardzoarchiwalne.html

Na początku jest odliczanie. Takie zwykłe banalne odliczanie jak przed każdym startem z kosmodromu. Potem, o dziwo, nie ma żadnych huków włączonych silników, rozgorączkowanych głosów komentatorów itd. Ogarnia nas błogi świat dźwięków, w którym zanurzamy się z prawdziwą lubością. Przedziwny sen na jawie. Z wkładki do płyty dowiaduję się, że to lot na Wenus. Te początkowe 7 min i 19 s mijają zbyt szybko. Ale oto jesteśmy na orbicie. To chyba efekt hibernacji, bo nie wiem, czy jeszcze nie zasnąłem, czy może już się obudziłem. Ze zdziwieniem stwierdzam, że to nie orbita Ziemi. Słyszę, jak ktoś z załogi prowadzi rozmowę z Ziemią, ale jej treść jakby wcale nie docierała do świadomości. Moją uwagę przykuwa dziwny widok. Pod nami tajemnicze czerwone kaniony. Lądujemy. W sferę świadomości coraz nachalniej wdziera się szokująca myśl: nie jesteśmy tu sami? Czyżby w tym fascynującym, ale jakże niegościnnym dla naszych delikatnych białkowych struktur organicznych świecie istnieli jacyś Wenusjanie?

Ale oto naszą uwagę przykuwają zadziwiające zjawiska w górze, na niebie (swoją drogą, czy można to nazywać niebem, skoro nie jest niebieskie?). Czy to… tańczące meteory?

Naszą uwagę od fascynującego zjawiska w górze (a może to coś jak znane nam zorze polarne?) odciąga sygnał z sondy R-10. Czas na konkretną pracę. Powoli zbieramy materiały, które pozwolą zrozumieć porządek tego odmiennego świata (Cosmo).

I znowu te, jak je nazwaliśmy, tańczące meteory. Czas na łączność z bazą. Wszystko w porządku. Robota wykonana. Możemy szykować się do powrotu. Długiego powrotu. Ale wiem, że potężna magia Kosmosu niedługo zmusi nas do nowej podróży. Tyle jeszcze Nieznanego i Fascynującego przed nami…

Płytę „Cosmo” Konrad Kucz zrealizował w roku 2000. Kosmiczne akcenty odnalazłem także na jego ubiegłorocznej płycie „Tracks” z zakamuflowanymi niebieską barwą obrazami powierzchni Marsa na okładce. Muzycznie to już co prawda klasyczne sekwencerowe granie znane z nurtu szkoły berlińskiej. Jednak to, co dla tego muzyka najbardziej typowe, to tzw. ambient — gatunek muzyki elektronicznej cechujący się odejściem od linearnie rozwijanej linii melodycznej na rzecz luźnej kompozycji plam dźwiękowych.

Wszystkim, którzy kiedyś tak jak ja przemierzali lub właśnie przemierzają w wyobraźni kosmiczne otchłanie nieznanych światów, polecam fascynujący kosmos dźwięków Konrada K.

(Źródło: „Urania — PA” nr 2/2006)