Przejdź do treści
Właśnie mija 5 lat, od kiedy prowadzę „Uranię”: 30 numer jako naczelny! Wcześniej jeszcze dwa numery z marszu jako p.o. redaktora. Czy jeszcze ktoś pamięta, tamtą „Uranię”: 20 stron chudszą i — poza okładką i wkładką — czarno-białą i w dwukrotnie mniejszym nakładzie, że o portalu internetowym nie wspomnę?

Na początku lat dziewięćdziesiątych redagowałem kilkanaście zeszytów, wówczas zupełnie odnowionych „Postępów Astronomii”. To od nich przejęła potem formę połączona z nimi „Urania”. Rezygnując z „Postępów”, z radością wracałem do nauki, bo wydawało mi się, że co najmniej połowa czytelników, to jakieś „oszołomy”. Dziś wielu z nich jest profesorami, a większość pewnie inżynierami. Bo taka właśnie jest rola astronomii w edukacji i w społeczeństwie — uczy pokory wobec natury i szacunku dla matematyki.

Obejmując „Uranię”, za strategiczny cel postawiłem sobie przywrócenie czasopisma jej pierwotnym właścicielom — miłośnikom astronomii. Żeby to osiągnąć, trzeba było ich… polubić. Po 40 latach przerwy zapisałem się do PTMA, początkowo nawet do… dwóch oddziałów. I zapisałbym się do wszystkich, gdyby mnie Heniu Brancewicz nie obsztorcował, że to prawdopodobnie całkowicie nielegalne! Jeździłem prawie wszędzie, gdzie mnie zapraszali, do młodzieży, do seniorów, na zloty, pikniki, astrofestiwale. Gdzie mnie proszą, głoszę dyżurne, astronomiczne słowo. Jak niedawno w Autonomicznych Szkołach w Gdańsku podczas „superpełni”. Z przyjemnością skonstatowałem pięciusetosobową kolejkę do tamtejszego refraktora na dachu szkoły. Obserwatorium im. Roberta Głębockiego wciąż pozostaje dla mnie wzorem szkolnej dostrzegalni. Adaptacją budowlaną, montażem i sterowaniem kopułą oraz doborem sprzętu zajmowały się odrębne ekipy, a nie, jak to najczęściej bywa — pojedyncza firma… budowlana. Zgroza, bo żadne normy budowlane nie spełniają wymogów budowy czy adaptacji pod obserwatorium astronomiczne. To tak, jakby specjalistom od szajerków i chlewików powierzyć postawienie elektrowni atomowej. Obserwatorium to nie tylko kopuła i teleskop, lecz przede wszystkim ludzie. Ale akurat właśnie tu, w Gdańsku, pracują dwie prawdziwe astronomki! Marzenie!

Chwilę potem już byłem w Niepołomicach, na II Ogólnopolskim Festiwalu Amatorskich Filmów Astronomicznych — OFAFA 2016. Skrót niefortunny, bo wystarczy „amatorskie” podmienić na „autorskie” i „astronomiczne” na „animowane” i lądujemy w Krakowie na dużo starszym festiwalu. A jednak pomysł wspaniały i wyznacza zupełnie nową jakość w działaniach PTMA. To było widać po filmach, zarówno w kategorii ogólnej, jak i modnych tzw. timelapse’ów, coraz śmielej próbujących łączyć publicystykę z poszukiwaniem kina artystycznego. Dużą satysfakcję przyniosła mi nagroda dla filmu o Węgielku z Brzeszcz, który chciał zostać astronomem. Ten sam film stanowił podstawę dokumentacji nadesłanej na konkurs „Uranii” Nasza Szkolna Przygoda z Astronomią (s. 32). Pomimo warsztatowych niedoskonałości dokumentuje niezwykłą pasję uczniów i ich opiekunki. Skrajnie różne wypowiedzi w obronie ciemnego nieba prezentowały poklatkowy reportaż Piotra Potępy i dokumentalny żart Kingi Mroziewicz. Z kolei kończący film Małgosi Kurcab (s. 36!) księżycowy rap zamarzył mi się festiwalem piosenki… astronomicznej. Na razie poszukajcie tych filmów na YouTube!

Miłośnikiem astronomii stał się również zawodowy dziennikarz telewizyjny, Bogumił Radajewski, z którym przez blisko 2 lata nakręciliśmy 3 serie Astronarium: 34 filmy, 34 poruszone tematy, 13 godzin emisji! A na ekranie badania i odkrycia kilkudziesięciu moich mistrzów, kolegów i uczniów, obserwatoria, laboratoria i pracownie z całej Polski i wielu miejsc na świecie. Wreszcie setki tysięcy, a czasem milion widzów każdego odcinka! Właściwie to chyba dopiero dziś, w naszym zaadaptowanym studio, nagrywając końcowe sceny do ostatniego odcinka, z łezką w oku zdaliśmy sobie sprawę, że po prostu pokochaliśmy ten program. Czy miłośnik astronomii może więcej dla niej zrobić?


Piwnice, 6 grudnia 2016 r.

Maciej Mikołajewski


Zobacz spis treści numeru 6/2016